Jak otrzymałem Sony PSP-1004 FAT od współpracownika
Kilka tygodni temu podczas jednej z luźniejszych rozmów weszliśmy na temat tematyki retro-sprzętów. W pewnym momencie rozmowy znajomy zapytał: "tej, nie chciałbyś może PSP?".
Marcowy piątek zapowiadał się jak każdy inny – koniec tygodnia, a na horyzoncie widać już zbliżający się wielkimi krokami weekend. Z samego ranka zostałem jednak postawiony w stan dziwnej hybrydy łączącej ze sobą napięcie, szczęście, ale i strach starty czegoś, czego posiąść jeszcze nie zdążyłem.
Zaczynając historię od samego początku: tego piątku o poranku dostałem od znajomej dość krótką, ale z grubsza opisującą sytuację wiadomość – „Hej, ktoś u nas coś takiego wyrzucił”. Do wiadomości dołączone były dwa zdjęcia, przedstawiające wycinek osiedlowego śmietnika – kamienno-piaszczysta podłoga, skrawek kosza na śmieci, betonowy mur w tle, stary fotel i on – bohater tegoż wpisu – stojąca bokiem bryła przypominająca radioodbiorniki UNITRA. Powiem, że szansa zdobycia pierwszego urządzenia spod stajni tej legendarnej firmy skutecznie rozbudziła mnie o poranku! Nie wahając się, odpisałem, że definitywnie potrzebuję tego urządzenia! Niestety znajoma była już w drodze do pracy i nie mogła zabezpieczyć znaleziska.
Na szczęście nie wszystko stracone, wszak moje dwie znajome zamieszkują w tym samym mieszkaniu, więc skoro jedna nie może zabrać radia, to druga pewnie będzie mogła! Tutaj jednak pojawia się problem… Druga znajoma jeszcze trwała w objęciach Morfeusza – mówiąc prościej: spała.
Pozostało mi tylko czekać, aż się obudzi, odczyta moje błagalne wiadomości, wstanie, zejdzie na dół i sprawdzi, czy sprzęt dalej tam jest – jeśli tak, to zaopiekuje się nim do czasu, aż będę mógł go odebrać.
I to jest właśnie moment, w którym napięcie rosło – mijały sekundy, mijały minuty, mijały kwadranse, a ja mogłem tylko czekać… W końcu dostałem długo wyczekiwany odzew, odpowiedź, która z jednej strony uspokoiła, z drugiej zaś ponownie podniosła poziom adrenaliny – „zaraz się ubiorę i po to pójdę”.
Po kilku minutach otrzymałem kolejne zdjęcie radia – kamień z serca! Wciąż tam jest! Zdobycz zabezpieczona! Czy działa? O tym miałem się przekonać, kiedy tylko będę miał chwilę na odebranie jej z rąk znalazczyń. Najważniejsze jednak, że radio było już bezpieczne i grzecznie czekało na odebranie przez nowego właściciela.
Okazja na odebranie sprzętu nadarzyła się prawie dwa tygodnie później.

Z uśmiechem na twarzy przywiozłem nowy nabytek do mieszkania, a dwa dni później rozpocząłem prace porządkowe, wszak sprzęt prawdopodobnie przeleżał w jakimś garażu, warsztacie lub piwnicy ostatnie kilka lat życia, przez co był okurzony, zaniedbany i ogólnie rzecz biorąc brudny.
Po wstępnym przetarciu obudowy zabrałem się za jej otwarcie i tutaj zostałem pozytywnie zaskoczony – tył obudowy przymocowany jest za pomocą trzech pomysłowych „łap” trzymających i dociągających tylną płytę do reszty obudowy. Po odkręceniu trzech śrubek, a co za tym idzie poluzowaniu uchwytów, w prosty sposób można wyciągnąć cały tył, co umożliwia wgląd do wnętrzności, a tam… Znalazłem centymetry kurzu zalegającego na każdym elemencie elektronicznym od na tyle długiego czasu, że moje płuca nie dawały sobie rady z wydmuchaniem go z obudowy, dlatego do pomocy musiałem zaprzęgnąć sprężone powietrze z kompresora. Do tego jednak musiałem złożyć całość z powrotem, zapakować się do samochodu i podjechać do rodzinnego domu, co też uczyniłem (a przy okazji załapałem się na domowy obiad – przyjemne z pożytecznym).
Po przedmuchaniu sprężonym powietrzem wnętrze prezentowało się o niebo lepiej! Co prawda kurz zdążył tak bardzo polubić się z elektroniką, że nawet konkretny podmuch powietrza nie zmiótł go z powierzchni w 100%, ale znaczna większość odpuściła i sprzęt wyglądał, jak gdyby spędził w piwnicy rok, a nie lat kilkanaście bądź kilkadziesiąt – podsumowując: sukces!
Oczywiście wnętrze wciąż wymagało jeszcze trochę pracy, ale brakowało mi pędzelka, którym mógłbym sprawnie doczyścić płytki drukowane, kondensatory i całą resztę wnętrzności. Dlatego zanurkowałem w Aliexpress poszukując idealnego kandydata, a że akurat pisałem z dobrą znajomą, to poleciła mi konkretny model pędzla – jest miękki, nie gubi włosów, sporych rozmiarów – idealny! Pędzel kupiony, pozostało poczekać, aż paczka do mnie dotrze.
Tymczasem nastała długo wyczekiwana chwila – jako że sprzęt jest już doprowadzony do jako takiego wstępnego porządku, to dobrze byłoby sprawdzić, czy w ogóle działa, prawda?
Dlatego jeszcze tego samego wieczoru postanowiłem podłączyć go do prądu i sprawdzić, czy po kliknięciu włącznika radio da jakikolwiek sygnał życia i będzie chętne do współpracy.
Ponownie skręciłem obudowę. Nie wiedząc czego się spodziewać, na wszelki wypadek radio podłączyłem do najlepszej listwy zasilającej, jaką dysponuję, a więc Brennenstuhl Premium-Protect-Line. Nastała chwila prawdy.
Radio podłączone, listwa włączona. Wcisnąłem przycisk POWER i… RADIO OŻYŁO! I uraczyło mnie pustką szumu błąkającego się po zapomnianych zakresach fal UKF, i choć nie usłyszałem muzyki, to w tym momencie to właśnie ten szum stanowił muzykę dla mych uszu – sygnał, że to praktycznie 40-letnie radio wciąż działa i jest sens, aby doprowadzić je do perfekcyjnego stanu na tyle, na ile mi ono pozwoli.
Przyznam, że po lekkim ochłonięciu zaskoczyło mnie, że skala nie jest jakkolwiek podświetlona – jasne, spodziewałem się, że radio nie będzie miało równego podświetlenia, nie mniej jednak zakładałem, że skala po ciemku będzie dość ładnie widoczna, a tutaj spotkało mnie niemałe zaskoczenie – podświetlone są słupki od U1 do U4, a także sam wskaźnik aktualnej częstotliwości odbioru.
Dlaczego zakładałem, że skala będzie w pełni widoczna? Właściwie, to nie mam pojęcia – widziałem nagrania z radioodbiornikiem Unitra ZODIAK, czy też Amator i założyłem, że tutaj skala częstotliwości będzie podobnie oświetlona.
Dalsze prace nad radiem przedstawiały się następująco:
Jako że moje prace nad radiem musiały zostać wstrzymane (oczekiwanie na pędzelek), musiałem odłożyć w czasie moment, w którym z pełną dumą w głosie będę mógł rzec, że radio znów wygląda świeżo i czysto, a co najważniejsze – znów gra muzykę, jak za czasów swojej młodości!
Kiedy tylko nadejdzie odpowiedni moment moje dalsze zmagania zostaną opisane w kolejnej części tej historii – pojawi się ona pod postacią kolejnego artykułu. Do tego czasu radio będzie sobie grzecznie odpoczywać na swojej własnej, specjalnie dla niego przygotowanej półce.