Jak otrzymałem Sony PSP-1004 FAT od współpracownika
Kilka tygodni temu podczas jednej z luźniejszych rozmów weszliśmy na temat tematyki retro-sprzętów. W pewnym momencie rozmowy znajomy zapytał: "tej, nie chciałbyś może PSP?".
Ten wpis jest kontynuacją wątku rozpoczętego w części pierwszej – zachęcam do przeczytania pierwszej części przed rozpoczęciem przygody z częścią drugą.
Śnieżnik działa — to chyba najważniejsza wiadomość! Nie znaczy to jednak, że moje zmagania z uratowaniem tego radia dobiegły końca, wszak z zewnątrz sprzęt wciąż wygląda, jak gdyby przeleżał w brudnej piwnicy ostatnie kilkanaście lat. Dodatkowo nie działają przyciski po prawej stronie (prawdopodobnie brud dostał się pomiędzy i skutecznie je ze sobą skleił), a wnętrze sprzętu wciąż nosi na sobie warstwę kurzu (choć o lata świetlne mniejszą od tego, co zastałem przy jego pierwszym otwarciu).
Czas więc wziąć się do pracy!
Czyszczenie rozpocząłem od wstępnego przetarcia całości, co jednak dało praktycznie zerowy efekt — bród był zbyt mocno „zaprzyjaźniony” z obudową, aby tak łatwo odpuścić.
Dlatego też do pomocy zaprzęgnąłem wilgotną szmatkę i miękką gąbkę, i za ich pomocą przetarłem boki obudowy oraz front radia, a także przyciski i plastikową osłonę skali. Dalej zająłem się metalową kratką, za którą schowany jest głośnik.
Następnym krokiem było wyczyszczenie wszystkich pokręteł i przycisków — zadanie o tyle trudne, że pokrętła mają nieregularne krawędzie, wystające elementy i rowki, przez co do ich wyczyszczenia musiałem wymyślić inny sposób. Pomyślałem, że zapewne da się je jakoś zdemontować tak, abym bez uszkodzenia radia mógł je porządnie wyczyścić — pierwsza myśl: na pewno są mocowane na wcisk! Próbowałem je wyciągnąć, niestety bezskutecznie. Może użyłem za mało siły? A może jednak nie da się ich wyciągnąć? Nie chcąc uszkodzić konstrukcji, zacząłem szperać w internecie i… Znalazłem instrukcję serwisową, a w niej rysunek jasno sugerujący, że jednak da się je wyciągnąć!

Wróciłem do radia i ponownie spróbowałem swoich sił, niestety bezskutecznie… Niestety, ale mój egzemplarz Śnieżnika za nic w świecie nie chce ich wypuścić, więc po kilku próbach zrezygnowałem z ich wyciągania — zbyt mocno bałem się, że bezpowrotnie uszkodzę pokrętła…
Tu zaznaczę, że dopiero po czasie zorientowałem się, że na innej stronie instrukcji zaznaczono, iż pokrętła są dodatkowo przykręcone od wewnętrznej strony, więc dobrze, że finalnie nie siłowałem się z ich wyciągnięciem. Czasami warto odłożyć coś lekko w czasie, usiąść do tego na następny dzień i jeszcze raz przyjrzeć się danemu problemowi.
Skorzystałem z dobrodziejstwa patyczków do uszu i wykałaczek — co prawda była to bardzo żmudna praca, do tego zużywająca duże ilości patyczków, ale… Opłaciło się! Nie jest to stan perfekcyjny, ale na obecny moment musi wystarczyć — pokrętła są czyste i elegancko nadają srebrnej świeżości dla całej konstrukcji.
Przyciski służące do przełączania zakresów, a także aktywacji ARC oraz KONTUR potrafiły zacinać się podczas wciskania (zwłaszcza KONTUR i przycisk K2 potrafiły zostać w pozycji „wciśniętej” nie odskakując) – tu pomogło szorowanie przycisków, wnęki i ich boków szorstką gąbką. Te dwa najbardziej kłopotliwe przyciski wciąż wciskają się delikatnie ciężej, aniżeli pozostałe, natomiast za każdym razem odskakują, a więc działają już prawidłowo, a to najważniejsze.
Po pomyślnym odświeżeniu zewnętrznej części radia przyszedł czas na jego serce — a więc wnętrzności i elektronika odpowiadająca za nienaganną pracę tego sprzętu nawet po kilkudziesięciu latach od zejścia z taśmy produkcyjnej.
Większość kurzu została wydmuchana sprężonym powietrzem — pozostała cienka warstwa, którą wyczyściłem przy użyciu dwóch pędzelków — najpierw „z grubsza” oczyściłem całość dużym, miękkim pędzlem do makijażu, następnie (w miejscach, których duży nie doczyścił) kurz usunąłem małym pędzelkiem z nieco twardszym włosiem.
Na koniec duże powierzchnie płytki (na których nie znajdowały się żadne elektroniczne komponenty) przetarłem wilgotną szmatką. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze nie będzie to wyglądać „jak prosto z taśmy produkcyjnej”, ale końcowy efekt jest na tę chwilę zadowalający.
Przy okazji rzuciłem okiem na kondensatory — te pomimo upływu lat zdają się nie być napęczniałe, ani wybrzuszone, więc optymistycznie zakładam, że są w dobrej kondycji i nie wymagają wymiany na nowe.

No dobrze, radio wyczyszczone — czy wygląda jak nowe? Cóż… prawie!
Dopiero po dokładnym wyczyszczeniu na światło dzienne wyszły rzeczy, których nie było widać wcześniej, takie jak starty kolor plastiku w prawej dolnej części frontu. Natomiast pomimo tego jestem zadowolony z finalnego efektu i cieszę się, że całkowitym przypadkiem radio trafiło w moje ręce.
Do ostatecznego testu potrzebowałem jeszcze anteny — tą znalazłem w piwnicy domu rodzinnego. Jej producentem jest Spółdzielnia Pracy ELEKTRON Kraków, a sama antena liczy sobie zapewne tyle samo lat, co samo radio, do którego ją podłączam.
Co prawda antena również wyglądała jak tysiąc smutków, ale wystarczyło poświęcić jej chwilę uwagi, aby doprowadzić ją do stanu używalności.
Uratowana ze śmietnika Unitra R-502 po wyczyszczeniu i doprowadzeniu do ładu, jak na sprzęt klasy średniej z czasów PRL-u prezentuje się… elegancko! Radio posiada kilka przebarwień na plastikowym froncie, ale dla mnie są to ślady podkreślające wiek tegoż sprzętu — zresztą, jak na uratowany radioodbiornik, to i tak nie mam co narzekać!
Tak. Mógłbym pokusić się o dostanie się do skali — widać na niej lekkie przybrudzenia, więc jej również przyda się wyczyszczenie. Problemem jest tu fakt, że dostanie się do płytki, na której znajduje się skala, oznaczać będzie kompletnie rozebranie wnętrzności radia, dlatego to musi jeszcze poczekać… Możliwe, że w przyszłości podejmę się tego zadania, jednak na chwilę obecną aktualny stan radia jest dla mnie zadowalający.

Radio? Jest! Antena? Jest! Prąd? Prąd też da się załatwić! Chwila, na którą czekałem, a więc finał!
Podłączyłem antenę, włączyłem radio, a z głośnika przywitał mnie przyjemny szum. Zacząłem kręcić pokrętłem od fal, zmieniać zakresy, ponownie kręcić pokrętłem od zmiany częstotliwości fali, ponownie zmieniać zakresy i… Szum, wszędzie szum, szumi głośnik, szumi radio, szumią fale… Szum!
Dopiero po chwili zorientowałem się, ze na dobrą sprawę jeśli chodzi o wybór częstotliwości, to nie mam tu zbyt wielkiego wyboru:
Początkowo sądziłem, że jedyne stacje, które mogę ściągać to stacje na zakresie fal długich, dlatego to na nich skupiłem swoją uwagę. Szybko przeszukałem zasoby internetu i trafiłem na tabelkę prezentującą częstotliwości[1], na których powinienem coś usłyszeć — nawet jeśli usłyszę to w nie najlepszej jakości, to przynajmniej będę wiedział, że radio działa. Nawet jeśli nie odbiorę sygnału z zagranicy, to (na potrzeby testów) Program 1 Polskiego Radia powinien być wyraźnie słyszalny na częstotliwości 225 kHz.
Niestety radio bądź antena nie miała ochoty współpracować i jedyne, co wydobywało się z głośnika to szum — w różnej częstotliwości, ale szum to jednak wciąż szum.
I w tym miejscu zderzyłem się ze ścianą — coś tu nie działa. Może to być antena (przerwany kabel), gniazdo anteny, radio lub fakt, że antena, którą dysponuję, nie ma wtyku, dlatego podłączam ją do radia „na gołych kablach”.
Z drugiej jednak strony jeżeli podłączam antenę, nawet na kablach, to jednak metal styka się z gniazdem i sam szum wydobywający się z radia powinien ulegać, choć lekkiej zmianie — tu jednak Śnieżnik pozostaje niewzruszony, i niezależnie od tego, czy podłączę do niego antenę, czy nie, to on twardo trzyma się swojej wersji rzeczywistości i nie chce złapać żadnej stacji radiowej…
Znów zajrzałem do instrukcji serwisowej i ku mojemu zaskoczeniu dowiedziałem się, że radio posiada dwa osobne gniazda antenowe — jedno na antenę zakresu fal UKF, drugie zaś dla anteny zakresu AM!
Jako że jest to moje pierwsze radio z dawnych lat, to też nie mając z nimi wcześniejszej styczności, nie pomyślałem, że UKF może mieć osobną antenę.
Z nowo nabytą wiedzą postanowiłem jeszcze raz podejść do tematu testów Śnieżnika. Podłączyłem antenę, tym razem do prawidłowego gniazda anteny zewnętrznej AM. Włączyłem radio, ustawiłem fale długie, częstotliwość 225 kHz i… Usłyszałem muzykę! Co prawda mocno zagłuszaną, ale jednak! Sukces! Odbiera! Po chwili zabawy z kablami przy gnieździe udało mi się odebrać całkiem znośny sygnał — nie najlepszy, bo jednak sporą część transmisji stanowiły szumy, ale hej! Sprzęt uratowany ze śmietnika działa!
Próbkę dźwięku załączam poniżej:
I tym oto sposobem uratowałem sprzęt, który to zapewne przez wszystkie lata dzielnie służył w jakimś domu, kuchni bądź garażu, a który to został spisany na straty przez poprzedniego właściciela. Przypadkiem trafił on w moje ręce, i dzięki mnie odzyskał, choć 90% dawnego blasku, z czego jestem bardzo zadowolony.
W przyszłości pokuszę się o rozkręcenie radia, dobranie się do skali częstotliwości i jej dokładne wyczyszczenie tak, aby „licznik blasku” sprzętu dobił do minimum 98%, a sam Śnieżnik prezentował się, jak gdyby dopiero opuścił fabrykę.